W straszliwie nudnym flejmie na swoim blogu, red. Orliński z właściwym sobie wdziękiem hejterzy fejsbuka, drżąc z obawy przed Evil Korpo, które żeruje na danych pozostawianych przez internautów, by następnie odstąpić je za jakiś multimegagrosik pazernym reklamodawcom. Cytując:
Gdybym był na Facebooku, to zarabiałby na takich ludziach jak ja, na przykład wyświetlając im teraz reklamy kompletu felgi+opony zimowe do SUV albo promocje biletów lotniczych do Paryża. Wiedząc, jakie mam samochód i dokąd zdarza mi się latać, mogliby targetować reklamy dokładnie pode mnie, więc z kolei reklamodawcy za taką stargetowaną reklamę mogliby dobrze płacić (pokazanie Tobie reklamy opon zimowych nie jest warte nic, ale pokazanie mi – już tak).
Abstrahując od tego, że nie widziałem żadnej reklamy na fejsbuku, like, nigdy, nie licząc tych umieszczanych przez kogoś na profilach, jak również od dobrych paru lat nie widziałem żadnej reklamy w internecie, bo w końcu po coś są te wszystkie Adblocki, tak mnie naszło na zastanowienie, co te złe korpo o mnie wie i jaki profil reklamobiorcy może stworzyć.
Po kolei:
– Znajomi. Doliczyłem się ich po ostatniej czystce 234, a układ sił wygląda mniej więcej tak:
Legenda: Zlecenia, to ci którzy mnie utrzymują w ten czy inny sposób; TTDKN to moje aktualne internetowe kółko dyskusyjne i sieć sprzężonych z nim blogów, obecna w większości również w tutejszej blogrolce; Kim są ci wszyscy ludzie, to kilka znajomości spoza sieci oraz kolejne awatary, których tożsamość jest mi w większości obca i obojętna, za to podoba mi się co wrzucają na profile, bo czasem robię z tego notki na bloga; tłumacze to po prostu tłumacze. Zawartość postaci publicznych przyzerowa – nie licząc Pana Boga i kilku mikrocelebrytów, którzy piszą książki lub rysują komiksy, czyli, to be brutally honest – zupełnie nieistotnych i nieatrakcyjnych marketingowo. Przydatność dla reklamodawcy – nikła – może mi sprzedawać słowniki lub soft tłumacki, ale to już mam, nie sprofiluje mnie po znajomych, bo nic ich tak właściwie nie łączy, poza tym, co opisałem w legendzie oraz faktem, że kiedyś kliknąłem tak lub wysłałem do nich zaproszenie.
– Zdjęcia – największy punkt obaw red. Orlińskiego, lękającego się szantaży via fotki, do których prawa ma fejsbuk. Okej, no to dajmy się skompromitować zdjęciami: mam ich w sumie na profilu 95, wrzuconych bez szczególnej kategoryzacji. Czego się z nich można dowiedzieć: że jestem krańcowym narcyzem dotkniętym obsesją na punkcie własnej twarzy, bo największy album nazywa się Many Faces of Marceli Szpak i zawiera dokładnie to, o czym mówi tytuł (jak na razie 35 fotek), jest w nim również najbardziej kompromitujące zdjęcie jakie mi kiedykolwiek zrobiono, powstałe podczas domowych zabaw z żoną, która się uparła, że przypominam jej Lenina z książeczki czytanej w dzieciństwie i postanowiła to uwiecznić:
Drugi album to totalny burdel, wypełniony krzywymi zdjęciami z koncertów, wizerunkami kota Carlosa i psa Durnia, screenshotami z sieci i kilkoma fotografiami żony, bo lubię się chwalić tym, że mam najładniejszą żonę na świecie:
niszcząc tym samym w zarodku jakiekolwiek szanse na internetowe romanse i ewentualna późniejszą kompromitację. Aha i są też w tym albumie dwa zdjęcia z red. Orlińskim, zrobione w czasie spotkania, które prowadziłem. Żadna fota nie jest otagowana, bo nigdy mi się nie chciało, jeśli pojawiam się na fotach u znajomych, uprzejmie proszę, żeby mnie odtagowano (raz).
Wartość dla reklamodawcy – fejsbuk może np zgodnie z paranoicznymi podejrzeniami red. Orlińskiego odsprzedać fotki mojej żony jakimś łowcom ładnych kobiet do reklam. Żonie się nigdy nie chciało w tych kategoriach starać, a tak, to kto wie – może będzie kariera? Targetując pod to, co da się wyciągnąć ze zdjęć, powinni mi reklamować żarcie dla psów i kotów, zatyczki do uszu, bilety na koncerty oraz różne dermatologiczne maści i kremy, dzięki którym pozbędę się syfów z twarzy. Gdyby red. Orliński był otagowany na obu zdjęciach, mogliby mi również spróbować wcisnąć jego książkę.
– Dane osobowe – z których wiadomo, że nazywam się Marceli Szpak, jestem żonatym mężczyzną, mam 33 lata, wyraźnie określone poglądy polityczne:
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=bVgp_KNxXrw[/youtube]
oraz religijne:
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=inIuYren8jg[/youtube]
Zły Zuckerberg i jego siepacze znają również mojego maila, o tego: blindlibrarian@gmail.com – z jakiegoś jednak powodu nigdy mi niczym nie zaspamowali skrzynki, za to Red Tube, na którym maila nigdy nie podawałem i owszem, robi to regularnie, dzięki czemu wiem, że powinienem śnić o większym penisie i tanich żonach z Rosji. Następnym razem powstrzymam się przed wpisywaniem w ich wyszukiwarkę big cock i russian amateurs. Albo i nie.
– Grupy i lajki – prawdziwy raj dla reklamowego profilera, setki danych na temat tego, co lubię, na co kręcę nosem, jakie mam poglądy, w co się angażuję, a co mnie tak właściwie jebie. No to jedziemy:
– Co lubię:
Zdolny reklamodawca stargetuje pode mnie internetowy komiks o urokach eutanazji, skażony abstrakcyjnym poczuciem humoru.
– Czego słucham:
Z tego da się wyciągnąć reklamy płyt i czasopism zajmujących się kilkoma bliżej niedefiniowalnymi rodzajami muzyki, problem polega jednak na tym, że płyty dostaję darmo albo ściągam, a papierowych czasopism nie czytam od dobrych paru lat, bo wszystko, co ciekawe i tak jest w sieci (jeśli nie ma, oznacza to tylko, że nikogo nie zainteresowało na tyle, żeby zrobić choćby jpga). Te same dane zdolny profiler wyciągnie sobie z mojego konta w last.fm, które też ma swoje za uszami, jeśli chodzi o ochronę prywatności userów i będą one dokładnie tak samo bezużyteczne w starciu z wyznawanym przeze mnie dogmatem, że nagrana muzyka powinna być za darmo, a okazją do płacenia artyście jest tylko i wyłącznie koncert.
– Co czytam:
Nic tak właściwie. Reklamodawca z rynku księgarskiego nawet na mnie nie spojrzy. Być może wyczuje jakąś niekonsekwencję, widząc, że sporą część podgrupy Zlecenia wśród znajomych stanowią różne wydawnictwa, ale z profilu wynika, że książki nie da mi się sprzedać prawie żadnej. A już po polsku to na pewno nie.
– Co oglądam:
Filmy
Seriale
Też właściwie nic, ale tu przynajmniej pojawia się jakieś pole do popisu dla sprytnego reklamodawcy, niestety rozbija się to o kilka dogmatów, których w profilu nie ma wprost – między innymi o to, że nienawidzę kina, czyli reklama biletu na premierę będzie przestrzelona, jak również o to, że nie mam w domu telewizji (w sensie kabelek), co sugeruje, że z serialami zapoznaję się w inny sposób.
Tego wszystkiego można się jednak dowiedzieć analizując moje lajki. Więc się dowiedzmy:
A teraz przeanalizujmy portret Marcelego: seksista, narkoman, biseksualista, Ślązak, mieszkaniec Katowic, leser, wielbiciel latynoskiej kuchni, ateista, nikotynista, fan komiksów i gier, mieszkaniec Warszawy, członek mniejszości, fan sztuki nowoczesnej i niemieckich reżyserów, wyznawca Kościoła Spaghetti, element Żydokomuny, ewolucjonista, człowiek, który chciałby wsadzić papieża do więzienia a Kaczyńskich do dupy, odczuwający potrzebę wysyłania kur mailem, socjalista (i to walczący), marzący o wyeliminowaniu genu sierści u ludzi, uwielbiający Hudba zadarmo, potrawy ze smacznych zwierząt, cipki, cycki i pukanie bublinkových fólií.
Ja naprawdę marzę o świecie, w którym jakiś reklamowy profiler będzie mógł spełnić te wszystkie moje potrzeby. Mam nadzieję, że ten wpis mu to ułatwi, prosiłbym jednak o brak zdziwienia, gdy zdarzy się tak, że znowu niczego nie kupię. Staram się nie dawać Marcelemu Szpakowi żadnych pieniędzy, bo się nie umie z nimi obchodzić. Co jest jakby przyrodzoną cechą wszystkich postaci fikcyjnych. Jeśli Zuckerberg potrafi wcisnąć komuś taką ilość szumu informacyjnego i wmówić mu, że da się na tym zarobić, to ja mam dla niego tylko dobre słowo i wielkie hola hombre! bo robi dobrą robotę, dojąc kapitał, który mógłby w innym przypadku pójść na coś autentycznie szkodliwego. A tak wszystko zamyka się w kręgu fikcyjnych ofert składanych fikcyjnym wytworom
No ale tu też walisz emo hiperbolą. Normalnie hiperbolą jak w reklamie :> Nie wiem, jak większość w miarę kumatych konsumentów reklamy, ale dla mnie w reklamie najważniejsza jest informacja, że produkt istnieje. Nie uwierzę, że leczy raka – a ci, co uwierzą… No, nie chcę mówić, że sami są sobie winni (bo od tego dokładnie dwa kroki do korwinizmu), ale dość trudno jest mi uznawać ich wielką naiwność za ostateczny argument przeciw reklamie.
Bo wiesz, to trochę jak z gościem, który mówi lasce, że jest najpiękniejsza na świecie. Normalna reakcja: lasce się robi miło, że gość tak dla niej poszedł w poezję. Nienormalna reakcja: laska kupuje, że faktycznie jest najpiękniejsza z ~3,5 mld kobiet na Ziemi. I tak samo z reklamą, która mówi, że nasze przyczłapy do bulgulatora są szczytowym osiągnięciem ludzkości. Rozsądnie należy założyć, że prawdziwy mesydż tej reklamy to po prostu: nasze przyczłapy do bulgulatora są całkiem niezłe i powinieneś je kupić. Oczywiście na poziomie dosłownym ktoś skłamał, że są szczytowym osiągnięciem ludzkości – ale czy naprawdę będziemy się o to oburzać?
Więc tak: dla mnie najważniejsza jest informacja o istnieniu produktu. Jak zobaczę billboard nowych batonów z hasłem: „Zjedz, a będziesz dupczył, ile wlezie”, to nie łykam mesydżu dosłownie, tylko uznaję, że oto wypuścili nowego batona, więc może spróbuję – chyba że stwierdzę, że reklama seksistowska i nieteges, więc nie zasługują na moją forsę. Ale koniec końców i tak w najgorszym razie wydam 2 zł na tego batona raz, jeśli okaże się kijowy. A jak się okaże smaczny, to thank you, reklamo – bo bez ciebie pewnie nie wgapiałbym się w półkę z batonami w poszukiwaniu nowości, bo mam w życiu co robić. Z kolei jeśli idzie o stuff wymagający inwestycji nie 2 zł ale 2000 zł, to po reklamie, która poinformuje mnie o istnieniu produktu, nie pójdę i nie kupię na próbę, ale zapamiętam, że takie coś wyszło na rynek i ewentualnie poszukam sobie więcej info na ten temat. Jeżeli to jest, nie wiem, nowy aparat cyfrowy, to jedyne, co w takiej reklamie może być z mojego punktu widzenia be, to jeżeli poda nieprawdziwe parametry. Sure, jednocześnie mogą próbować mnie nabrać, że zrobię nim superostre zdjęcia w piwnicy bez żarówki… ale to też już można by podciągnąć pod ściemę w żywe oczy. I jeszcze trzeci przykład: billboardy na mieście informujące mnie, że otworzyli nowy sklep z ciuchami gdzieś tam. Jasna sprawa, że modele na fociach sprzedają przy tym określony lajfstajl, ale i tak najważniejsze info to jest adres. Najgorsze, co się może stać, to że dam temu sklepowi godzinę swojego czasu, żeby przyjechać, pochodzić między półkami i stwierdzić, że sam chłam. Bottom line: reklama (poza tą skrajnie nieuczciwą) kłamie na jakimś tam powierzchownym poziomie, ale opowiadanie, że „opiera się w 100% na kłamstwie”… no ja Cię proszę. Baton z orzechami i karmelem ma orzechy i karmel, aparat z 10 megapikselami ma 10 megapikseli, a sklep przy ul. Przykrej 69 mieści się przy ul. Przykrej 69. I teraz tak: jeśli produkt jest do dupy, to żadna reklama go nie uratuje, bo zaraz pójdzie negatywny word-of-mouth. Opowiem wszystkim znajomym, że baton smakuje jak skarpetki, aparat robi przeżółcone zdjęcia, a w ciuchy z tego sklepu to tylko menel by się ubrał. Więc bez dobrego produktu reklama zadziała na bardzo krótko. A jak będzie DRASTYCZNIE fałszywa, to tym ostrzejsza będzie zjebka szeptana, bo delikwent jeden z drugim nie tylko będą narzekać na słabą jakość produktu, ale jeszcze na to, że reklama obiecała, że produkt uleczy raka, a zamiast tego zaraził kiłą. No bo serio, czy tego Twojego fryzjera Twoje świetne promo by uratowało, gdyby był do dupy? Baba przyszłaby raz i już nigdy więcej – a fryzjer potrzebuje, żeby do niego wracała.
No więc jeszcze raz: what’s the big deal?
A to ma znaczenie? Ważne, czy kupiłeś chłam, czy coś fajnego. Jak coś fajnego, to thank you reklamo.
Ale czego nie kumasz? Tego, że mnie reklamy drażnią?
Ja z kolei nie kumam zdania „jeśli nie ma ciała enforcującego, to może powinno powstać, zamiast burzyć się na reklamę jako taką”. Prima facie wychodzi „ciało enforcujące, jeśli go nie ma, niech nie burzy się na reklamę jako taką, lecz niech powstanie”. Brzmi mhrocznie.
No, to już problem do dogadania między Tobą, Marcelim i Eris. Większość ludzi nie tworzy swoich profili (zwłaszcza na FB) for teh lulz. Zapełnia je w miarę prawdziwymi danymi, więc i rekomendacje trafiają do nich, a nie do ich fejkowych konstrukcji.
Nie, nie podoba mi się to. Raz, że w ogóle nie ma żadnych reklam próbujących analizować profile, a dwa, że przecież i tak żadne do ciebie nie trafiają. Jak mamy hejterzyć, to coś prawdziwego.
Ludzie z 1900 roku już nie są bezkrytyczni wobec reklam z 1900 roku, bo umarli. Reklamy z 1900 roku można teraz oglądać z dystansu, jako swego rodzaju dzieła sztuki prymitywnej. Nie wiem, czy medianowy osobnik jest w stanie „nabrać dystansu do reklamy”, o ile chodzi o reklamę aktualną. Gdyby tak było, reklama straciłaby swój sens, a system zawaliłby się z hukiem.
Ej, ale to ktoś mi powie jak zrobić Social Graph żeby były sznurki między kółeczkami czy nie? Bo mi nie działa. :(
To nie rozumiem twych zastrzeżeń wobec reklam kremów powiększających (i czegokolwiek innego). Można zrozumieć, że już druga z nich mogła ci się wydać monotonna i męcząca, bo powtarzała tylko informację z pierwszej (że „istnieją kremy powiększające”). Można zrozumieć, że nie podobała ci się jej forma artystyczna. Ale skąd te narzekania na generalny ból w dupie? Przecież każda (każda nowa) reklama daje ci jakąś informację, że istnieje towar lub usługa dotąd ci nie znana.
To ja już wolę swoją prymitywną, irracjonalną niechęć do reklam i mokrych psów.
Jak sądzisz, czemu reklamy zazwyczaj nie brzmią „niniejszym informujemy cię, że wypuściliśmy nowe X, więc jeśli chcesz, to spróbuj”?
Z?
I w tym momencie jest już 1:0 dla reklamy, bo dałeś sobie wmówić, że prosta potrzeba – zjadłbym, zostaje zmieniona w – zjadłbym batona. Ja nie mówię, ze nie będzie w nim obiecanego karmelu i orzeszków, jak również czekolady i cały będzie z trocin, ja tylko twierdze, że reklamodawca sugerując, że to właśnie baton jest odpowiedzią na twoje zapotrzebowanie, już Cię jebie. Tak samo jak mój fryzjer jebie panią u której odezwała się potrzeba bycia atrakcyjniejszą, korzystając na wywołanym przez reklamę wrażeniu, ze ekstrawaganckie koafiury modelek są czymś, co przydaje atrakcyjności.
Podstawowe kłamstwo reklamy nie polega przecież na tym, że oferuje ci coś nieprawdziwego, choć to się też zdarza nagminnie, tylko na tym, że zaspokaja twoje podstawowe potrzeby przy pomocy absurdalnych środków. Przecież podstawową odpowiedzią na potrzebę zjadłbym jest zjadłbym cokolwiek, to dopiero reklama musi ci wmówić, ze powinien to być baton, bóg mac albo stek z argentyńskiej krówki masowanej stopami stuletnich gauchos. Reklama wytwarza w odbiorcy potrzeby, które są mu zupełnie niepotrzebne i tu jest fakap. To przecież nie jest tak, ze do rozrywki potrzebne mi jest plejstejszyn i plazma na pół pokoju, równie dobrze mógłbym sobie bez żadnych nakładów finansowych zwalić gruchę i czuć się równie odprężony i rozerwany, ale dzięki reklamie dałem sobie wmówić, że granie na pleju to świetny sposób na spędzanie czasu (i oczywiście tak jest, doskonale się bawię zdejmując ze snajperki 50 Niemca danego dnia, ale to nadal nie jest coś, bez czego po chwili zastanowienia nie mógłbym się obejść i poświęcić czas na napisanie Wielkiej Polskiej Powieści w Odcinkach i z Obrazkami). Reklama w pewnym sensie okrada cie z naturalnych odruchów i reakcji, zastępując je odruchami i reakcjami wywoływanymi sztucznie, przy pomocy różnych metod manipulacji.
Oczywiście masz rację, że sfakany produkt polegnie mimo reklam, a mocna nieuczciwość reklamodawcy znajdzie odpór w szeptance, zanim jednak do tego dojdzie, spora część ludzi kupi coś, co im jest tak naprawdę niepotrzebne. Bo juz nie mogą wrócić do naturalnych odruchów, bo już za produktem ciągną się określone skojarzeni ideolo i kulturowe, bo już jest tak, że jeśli chcesz być TYM (wpisz wymarzony archetyp) to musisz mieć TO (wpisz obowiązkowy gadżet lub brand)
P.s.
Gdyby było prawdą, że reklama jest wyłącznie informacją „X istnieje”, z pewnością miałbyś rację. Ale reklama próbuje działać na zasadzie koniunkcji „X istnieje i X jest superfajne”. W tym momencie nie odwołuje się do Obiektywnego Wzorca Superfajności (choćby dlatego, że taki nie istnieje) – ona próbuje samemu ten wzorzec wyznaczać.
Kłopot polega na tym, że reklama stara się wyznaczać obowiązujący model białości (=nieprzyżółconości), nieobciachowości, niemenelowatości itd.
Sądzisz, że ty masz większy wpływ na tryndy, określające który produkt jest o.k., a który do dupy, czy zleceniodawca, który wpakował w reklamę pieniądze, których nie zdołasz zarobić przez sześć następnych wcieleń?
u mnie normalnie, sznurki są zaraz po odpaleniu, niczego nie grzebałem
A reklamy gmaila was w takim razie nie wkurzają? Czy może przez nie programowo nie używacie gmaila?
Bo to przecież prawie to samo co na fejsie – targetowanie zgadywane na podstawie jakichś tam podpatrzonych przez automat treści. Podobieństwo widzę też w tym, że fejsowe są – tak jak gmailowe – wyświetlone w kolumience na prawym końcu okna, tam gdzie w korze wzrokowej wypracował mi się już blind spot. Widzę je tylko, kiedy mi się przypomni że są, i chcę z czystej ciekawości zobaczyć na ile dobrze targetują.
Nawiasem mówiąc, skąpa anegdotyczna evidence mówi mi, że FB robi to lepiej, jakbym w przyszłym tygodniu nie wyjeżdżał, to może i skusiłbym się na koncert który mi niedawno zapodał FB.
I jeszcze jedno – rozumiem żal, kiedy świetnie wyreżyserowana reklama odsysa idee i drenuje pomysły bo promuje appla, coca-colę lub mercedesa zamiast równość, braterstwo i wolne oprogramowanie. Ale reklamy na fejsie raczej nie odsysają wybitnych pomysłów reżyserskich, nie?
OT: podoba mi się, że system komciów umie dzielić i przenosić wyrazy, na pierwszy rzut oka dobrze!
Jakie reklamy gmaila? WebMail Ad-blocker.
Nie raczej nie. ale nadal oferują zbędne produkty.
WP-Typography. Ale nie radzi sobie w tytułach notek, wykrzyknik albo caps potrafią narobić sporego burdlu.
A nie ma jeszcze FaceBook Ad-Blocker?
odpowiedź w notce: Abstrahując od tego, że nie widziałem żadnej reklamy na fejsbuku, like, nigdy, nie licząc tych umieszczanych przez kogoś na profilach,
tyle, że wymagało to dość żmudnego procesu kasowania każdej z nich ręcznie i zaznaczania w odpowiedzi na pytanie dlaczego to zrobiłem opcji że treść jest obraźliwa.
P.s.
Jak wie za mało, to kijowo poleca, więc jest nieużyteczny. Żeby dobrze polecał, musiałby wiedzieć o mnie więcej, niż ja sam, wtedy byłby niebezpieczny. Cokolwiek będziesz maksymalizował, efekt nie będzie dobry.
Znaczy ja się nie znam, ale dlaczego w żadnym z flejmów nie pojawia się nazwa ‚diaspora’?
najpewniej dlatego, że nie znamy nikogo, kto by uzywał.
To chyba wolę mój wypracowany blindspot.
Przełóżmy to na dialekt FB”
„Lubię to, o jak bardzo to lubię”
Już tego nie lubię. Niszczy wyszukiwanie na stronie.
WO jest na fejzbuku czy tego chce czy nie http://www.facebook.com/pages/Wojciech-Orlinski/137382216285266?ref=ts
;o)
mnie wlasnie skasowali konto, bo im regulaminu nie wciagalem
wszystko zamyka sie w kregu fikcyjnych ofert skladanych fikcyjnym wytworom ergo fajsbuk jest potrzebny jak pryszcz na kutasie jeszcze jedna zbedna rzecz wciskana ludziom
Co masz do sierści mokrego psa, zwłaszcza dobrze wykąpanego?
You forgot wielkie łby Mitoraja np na Rynku w Krakowie.
Ale przecież w Logo, GW i HBO produkowałem się za ka$ę (a na blogu się produkuję dla radochy bycia gdziekolwiek Surmaczem). Gdyby Zuckerberg mi zaproponował, dajmy na to, parę kafli za posiadanie konta na FB, to bym rzeczywiście mógł rozważyć. Ale za darmo? Spaduwa.
Blip mnie pozyskał za friko, ale to taki mile łechcący moje ego perks: prawo do nieregulaminowanego, dwuliterowego loginu. Dopiero wtedy się zgodziłem być na blipie.
Podstawą jest przyjęcie paradygmatu, który streszczę tak: internauto, to ty im robisz łachę, nie oni tobie. Niech ci zapłacą albo chociaż dadzą coś fajniejszego od 10% zniżki na tiszerta.
Już tłumaczyłem: to dość naturalny ludzki odruch, że im reklama bardziej oddalona od naszych zainteresowań (czy wręcz naszej estetyki, powiedzmy) i im więcej takiej reklamy, tym silniejsza negatywna reakcja. Gdyby przestrzeń życiową hejtera batonów wypełnić samymi adsami tychże, to też by pewnie kurwicy dostał.
Wiesz, nie musisz mi tego tłumaczyć. Tyle że pozostaje pytanie: kto co wynosi z reklamy, która oprócz informowania, że wypuściliśmy nowe X, dodaje jeszcze, że jak skorzystasz z X, to będziesz prawdziwy alpha male? Jeśli na Zenka działa perspektywa bycia prawdziwym alpha male, jeżeli naprawdę go kręci i będzie miał poczucie (choćby megazłudne), że po użyciu X od razu ma dłuższego, to ja szczerze mówiąc nie widzę szczególnie negatywnych konsekwencji takiej manipulacji. A jeśli z kolei Bronka to nie kręci, cała pseudocoolerska otoczka po nim spływa i interesuje go tylko sama obecność X na rynku, to manipulacja go nie ruszy, a reklamę potraktuje jako info. Co najwyżej jeśli reklama estetycznie mu się spodoba (w sensie że clever piece of advertising art), to chętniej kupi X, a jak go estetycznie odrzuca, to nie kupi. Problem?
Oj weź daj żyć. Gdybym nie lubił batonów, to reklama w nic by mnie nie wkręciła. Naprawdę nie wiem, jak bardzo bezwolną istotą musiałbym być (zresztą nie ja sam, ale w ogóle jakiś tam przeciętny delikwent), żeby reklama batona przyklejała mi takiego brainsluga do głowy. Jeśli już, to reklama batona X (najlepiej parę razy powtórzona, bo po jednej nie będzie imprintu i zaraz o tym zapomnę) działa na mnie tak, że jak już będę miał ochotę na batona, to spróbuję tego X, którego ostatnio reklamowali – zobaczymy, czy dobry. Od „zjadłbym” do „zjadłbym batona” naprawdę długa droga, reklama or no reklama. Jeśli w ogóle nie lubię batonów albo jeśli nawet lubię, ale teraz to zjadłbym świeżą sałatkę, to reklama batona X naprawdę po mnie spłynie. A jeśli jednak nie spłynie – jeśli nakłoni do kupna batona, mimo że wcześniej o nim nie myślałem – to znaczy, że jednak podświadomie jednak miałem ochotę. A reklama nie zrobi niczego dużo bardziej evil niż widok tego samego batona na półce. Ok, może być jeszcze tak, że generalnie lubię batony, ale się odchudzam, a reklama złamała moją silną wolę – no ale tu akurat to naprawdę jest mój problem, bo skoro sobie powziąłem cel „nie wpierdalam ton cukru”, to już do mnie należy nieuleganie pokusom.
A nie przydaje? Może w Twoim mniemaniu – cynicznego copywritera – nie przydaje, ale w mniemaniu pańci jednak najwyraźniej przydaje, bo gdyby koafiury miała głęboko w rzyci, to mógłbyś sobie długo promować. Dajmy na to zbuntowanej grandżówy na koafiurę w ten sposób nie namówisz. (A jak namówisz, to jesteś panbuk i chcę Twoje dziecko). Jest jakaś tam grupa społeczna, która chce wyglądać trendi z wypasioną fryzurą, ciuchem, czymś tam. Reklama może, owszem, wykorzystywać i podsycać to pragnienie, ale musi się wstrzelić w coś, co już tam jest. I jeśli pańcia ma hajs na tę koafiurę, a po wyjściu od Twojego fryzjera naprawdę będzie się czuła cool, to czy fryzjer naprawdę ją wydymał? Czy może sprzedał jej (choćby krótkotrwałe) zadowolenie? Że płytkie? Akurat ta pańcia była płytka, inaczej nie łyknęłaby Twojego promo, aai?
Chrzanicie, Drogi Kolego. Po pierwsze idę o głowę, że to wcale nie reklama wmówiła Ci, że chcesz pleja. Nie reklama, ale samo istnienie konsoli. To znaczy: istnienie konsoli, Twoja wiedza o tym, co robi, Twoje dotychczasowe doświadczenia z grami (możliwe, że idące w dziesięciolecia – tego akurat nie wiem) itd. Nie zrzucaj wszystkiego na reklamę. Chciałeś mieć pleja, kręci Cię strzelanie do Niemców, to masz i strzelasz. Nie mieszaj potrzeb (as in, tych podstawowych) z pragnieniami czy nawet zachciankami. Jak już zaspokoisz podstawowe potrzeby, to masz pełne prawo robić (i kupować) rzeczy, których „obiektywnie” nie potrzebujesz. Jeśli twierdzisz, że zamiast grać na PS3, mógłbyś fapać za friko, to równie dobrze zamiast czytać książki mógłbyś fapać, zamiast oglądać filmy mógłbyś fapać, zamiast chodzić na koncerty mógłbyś fapać – krótko mówiąc, zamiast płatnych rozrywek mógłbyś fapać. A jednak stać Cię finansowo na płatne rozrywki, więc z nich korzystasz. Bynajmniej nie dlatego (a w każdym razie nie tylko dlatego), że reklama Ci kazała i że Ci coś wmówiła. Bez przesady.
Unikam jej.
Nie istnieje.
Rozumiem. Lubisz być informowany o różnych rzeczach, ale nie lubisz być informowany o rzeczach, o których nie lubisz być informowany.
Po czym System rozpozna hejtera batonów, zanim mu podsunie spersonalizowaną ofertę?
Nerwi cię info o Kremie Powiększającym Końcówkę, ale zarazem w reklamach sugerujących „Ten Baton Powiększa Końcówkę” widzisz po prostu nienerwiące info o batonie?
Szacun za ten stejtment. FFS jak często i jak wiele osób musi sobie wyryć na czole „nie kupuję reklamowanych!” by poczuć się lepiej.
Brzmi jak sztuka?
Mój ulubiony kontrprzykład.
No nie. Od Surmacza, przez kasę, do dwuliterowego ego.
Ile Ci zapłacili za umieszczanie wo przed blip.pl?
Brzmi jak ZUO, korzystające z narzędzi sztuki. (O, mam analogię przed pierwszą dzisiejszą kawą – pomiędzy sztuką a reklamą jest ta sama przepaść, co pomiędzy astronomią a astrologią. To, że korzystają z podobnych narzędzi, wcale nie oznacza, że ta druga ma jakikolwiek sens.)
No ale gdzie tu kontr? Przecież to jest właśnie ładny przykład ZUA – bierzesz ogólnie fajną, przewrotną ideę – że nienawiść może być twórcza i zamiast pozostawić ją w zawieszeniu, żeby rezonowała w mózgach, sprowadzasz to wszystko do jakiegoś trywialnego smarowidła do silników, czy paliwa i szczęśliwych króliczków. A ciągnąc to samo hasło na polu sztuki dostajesz choćby sytuacjonistów, którzy szli pod takim samym hasłem i których działania, czy tego chcemy czy nie, wciąż rezonują społecznie i intelektualnie 50 lat po ich ostatnich wystąpieniach. Hasło użyte w reklamie żyło 5 minut, bo zostało oblepione banalnymi skojarzeniami i pozbawione siły wyrazu, sprowadzone do króliczków i kwiatuszków nienawidzących brudu, a przecież siła stwierdzenia nienawiść jest twórcza i możliwości pokazania tego są o wiele większe.
Ale ja Cię wcale przecież nie posądzam o bezwolność, święcie wierzę, że masz dziesiątki mechanizmów obronnych, preferencji i fobii, które chronią Cię przed kompulsywnym kupowaniem pod wpływem reklam, co jednak nie zmienia dość prostego faktu, że (pozostańmy przy batonach i sałatkach)w momencie pojawienia się potrzeby „zjadłbym” automatycznie zaczynasz się kierować myślą, ku wytworom znanym z reklamy – czy pójdziesz do maca, czy kupisz sobie gorący kubek, czy batonika. Oczywiście będziesz twierdził, że kieruje tobą smak, apetyt na coś (ja też będę tak twierdził) – ale tu nigdy nie mam pewności. Bo:
który to widok nie jest niczym innym jak dalszą reklamą. On naprawdę nieprzypadkowo leży na wysokości twoich oczu, naprawdę nieprzypadkowo ma dobrane kolory, liternictwo i slogany, naprawdę nieprzypadkowo niesie ze sobą jakieś lajfstajlowe deklaracje, o których w momencie samego zakupu możesz w ogóle nie pamiętać, ale gdzieś cię już kiedyś zamemiły, wżarły ci się w głowę i teraz tylko dyskretnie podszeptują – przecież nie lubisz snickersów, weź marsa. Pytanie podchwytliwe – masz ulubioną markę wody?
To chyba tu mamy psa pogrzebanego. Jak dla mnie reklama wytwarza potrzeby, od zaspokajania ich jest producent produktu i to już jego broszka, czy robi to tak, by ludzie do niego wracali. Trzymając się potrzeby „atrakcyjności” to nie chodzi o mój cynizm, który mi usilnie wmawiasz, mimo, że mam dobre kochające serduszko dla wszystkich (no, prawie), tylko o świadomość tego, że klient, jeleń, ofiara ma miliony sposobów na podbicie swojej atrakcyjności, nie mających absolutnie nic wspólnego z wyglądem i solidnymi nakładami finansowymi, ale przestaje je w ogóle zauważać, zamemiony wizjami z reklam. Nasza hipotetyczna pańcia nie pomyśli, że może wystarczyłoby po prostu częściej się uśmiechać, albo nie być wredną suką przynajmniej 10 minut dziennie, ona ma już wkręcone, że atrakcyjność to pasemka, balejaż i trwała i sama się w tym utwierdza (pod dyskretnym wpływem setek otaczających ją treści, które usilnie powtarzają, że tak właśnie jest.) Czy będzie się czuła lepiej z nową fryzurą – pewnie tak. Czy będzie bardziej atrakcyjna? pewnie nie, ponieważ nadal jest tą ponurą, wredną suką, która się nigdy nie uśmiecha, a teraz ma pasemka.
A skąd się niby dowiedziałem o jej istnieniu? Przecież, że właśnie przez reklamę – i to tę bezpośrednią (trudno uniknąć, nawet jak się przeglądało tylko pecetowe strony z recenzjami gier) i tą przefiltrowaną przez „moje wiarygodne źródła” – blog Śledzia, blog Gonza, blog Bartsa. Oczywiście, to że gry są fajnym sposobem na spędzanie czasu, to jest założenie pierwotne, moja preferencja, ale ona też przecież nie jest naturalna, ona też została wywołana reklamą i doświadczeniami wcześniejszych lat, gdzieś na etapie C-64 i jest już ze mną tak długo, że mógłbym ją uznać, za coś mojego, naturalnego. Ale nie uznaję, wiem, że na którymś etapie dałem sobie to wkręcić.
Staram się nie mieszać, próbuję tylko pokazać, jak reklama zagrabiła te pierwotne, instynktowne – zjadłbym, przedupczyłbym, zdrzemnąłbym się tworząc z nich katalizatory odpowiedzialne za kupowanie określonych produktów, oraz, jak cały czas stara się usilnie wywoływać nowe pragnienia i zachcianki, nadając im tę samą ważność, co instynktownym potrzebom, wmawiając Tobie, mnie i nam wszystkim, że nie możemy się bez tego obejść.
Argh. Ja to ja. Ale naprawdę nie wiesz, że ludźmi generalnie kierują różne motywy, w tym wzajemnie sprzeczne? Czyli np. z jednej strony: „reklamy są okej, bo dzięki reklamom wiem, co wpuszczają na rynek”, a z drugiej strony: „reklamy stuffu, na który mam wyjebane, nie są okej”. I teraz reklamujący musi znaleźć sweet spot między tymi dwoma odczuciami: wyczaić, jakie reklamy Zenek chce oglądać, a jakich nie chce. Co więcej: przy skutecznej personalizacji zwiększy się szansa, że Zenek przestanie ćwiczyć blind spot względem reklam i zacznie na nie zerkać, bo stamtąd będą do niego wołać Przydatne Rzeczy. A wtedy raz na 20 spersonalizowanych adsów można mu wrzucić jeden niespersonalizowany, proponując mu coś spoza bańki jego wydestylowanych zainteresowań. Gdyby tych niespersonalizowanych było 18 na 20, to by mu się włączył wkurw. Ale jak będzie 1 na 20, to raczej przyjmie to przychylnie i w najgorszym razie nie wykaże zainteresowania. C’mon, to naprawdę nie jest rocket surgery.
Po tym, że nigdy nie lajkał (wersja FB) czy nie wyszukiwał (wersja Google) batonów? Ani nawet – szerzej patrząc – innych słodyczy z czekoladą? To znaczy oczywiście to nie jest sposób na selekcję negatywną hejterów, ale na selekcję pozytywną ziomów lubiących batony. No i jeśli producent batonów ma x baksów na opłacenie reklamy, to ma sens, że najchętniej wyśle ją wprost do lubiących batony zamiast do losowych Zenków, którzy może lubią batony, a może je mają w dupie.
Trochę jakby co innego, nie? Reklama Kremu Powiększającego Końcówkę tylko Krem mi chcę sprzedać – którego za cholerę nie potrzebuję (nawiasem mówiąc, spam to w ogóle skrajny przykład reklamy o przyzerowej skuteczności i między innymi dlatego jest taki irytujący). A reklama batona chce mi sprzedać batona, a _przy okazji_ lajfstajla Dużej Końcówki. Poza tym nie powiedziałem, że sugestia powiększenia końcówki jest koniecznie nienerwiąca. Tu znowu w grę wchodzi jakiś tam sweet spot: jeśli lajfstajlowy mesydż jest słabszy niż mesydż o batonie, to czuję, że reklama przede wszystkim sprzedaje mi batona i wszystko styka. Ale jeżeli mesydż lajfstajlowy jest zbyt mocny i zbyt obcy dla mnie, tak że staje się nadrzędny względem samego batona, to zaczynam reagować negatywnie, bo próbuje mi się sprzedać lajfstajl, który hejcę. Więc reklama do mnie nie trafia. Ale trafi do tych, którzy taki lajfstajl akurat chcą kupić. Problem?
Pochylamy się z troską nad nieszczęściem Krakowa, ale jednak nie każdy ma takiego pecha.
Źle się zresztą wyraziłem. Tam nie było kwantyfikatora „Każda zła sztuka, zawsze się kurzy”.
Eeee tam, Negrin to Negrin, tautologia.
Czy wiesz, ile System musiałby o nas wiedzieć, żeby osiągnąć ten przepiękny efekt? I czy chcesz oddać Systemowi aż tyle wiedzy o sobie, żeby to stało się możliwe?
Ponadto – i to jest chyba najistotniejsze – owych Systemów będzie wiele, ale nadal nie będą miały wyłączności na obróbkę twojego jestestwa komunikatami. To znaczy, że nadal będziesz bombardowany reklamą standardową. (Wiem wiem, wtedy dostaniesz spersonalizowaną ofertę okularów z automatycznym blindspotem i odpowiednio selektywny filtr do uszu)
A no właśnie. Do tego zmierzałem. Ponieważ selekcja negatywna na tej zasadzie nie jest możliwa, System od Reklam Spersonalizowanych nie jest w stanie zabezpieczyć cię przed wkurwem z reklam na tematy niechciane. Może najwyżej ograniczyć się do papugowania twoich dotychczasowych wyborów, co albo ma zerową wartość informacyjną („dlaczego reklamują mi farby Talens, skoro ja i tak już używam farb Talens?”), albo i tak może być źródłem wkurwu („dlaczego reklamują mi farby van Gogh, przecież ja całe życie używam farb Talens?”).
W bazie danych będą najprawdopodobniej będą dane głónie o Zenkach Absolutnych Fanbojach Batonów, czyli o tych Zenkach, którzy na socportalach regularnie zwierzają się z batonomasturbacji. Czy jesteś pewien, że kierowanie reklam batonów akurat do tej grupy jest dobre z punktu widzenia sprzedawców batonów? Pominę pytanie, czy to dobrze, że w tej grupie Zenków być może zwiększy się konsumpcja batonów, w końcu nie jesteśmy Brudnymi Harrymi od enforcementowania.
Podobnie, jak Negrin w środę to trochę co innego, niż Negrin w poniedziałek.
Kremu jeszcze nie potrzebujesz. Ale skąd ta pewność, że nie potrzebujesz informacji o nim? Twój wkurw niczego nie dowodzi, bo może stanowić tylko znak lęku przez zwisem nieubłaganie nadchodzącej starości :-P
Tak na serio to nie znam danych o skuteczności spamu. Nie wiem też, w stosunku do czego ją mierzysz (kosztów wysyłania maili przy użyciu bota? kosztów wrzucania ulotek reklamowych do skrzynek pocztowych? kosztów wciskania ulotek do ręki przechodniom?) Przyjmując, że masz rację, skąd się bierze spam? Czy jesteś pewien, że wszyscy spamerzy świata umierają z głodu, podobnie jak ich zleceniodawcy, a spam istnieje nadal tylko dlatego, że następne generacje kretynów niezaleznie od poprzednich wpadają na ten sam kretyński pomysł?
Problem. Bo w tej chwili zacząłeś całkiem mącić. Podajesz jakąś tam racjonalizację „jaką proporcję słodkiego batona do wielkokońcówkowego lajfstajla musiałaby zawierać reklama, żebym łyknął tę reklamę, po czym jeszcze i samego batona”. A przecież punktem wyjścia było to, że ty traktujesz reklamy jako info o produkcie, a cała reszta to tylko oprawka od żarówki.
Pominę już fundamentalny problem, jak niby miałaby działać reklama spersonalizowana, żeby osiągnąć efekt „Negrin będzie dostawał wyłącznie komunikaty o proporcjach między mesydżem handlowym, a mesydżem lajfstajlowym perfekcyjnie dobranych pod Jego wyrafinowany umysł i smak artystyczny”.
Przepraszam, ale z dalszej dyskusji całkowicie się wycofuję. Formatowanie jest zbyt żmudne.
Tu miał być komentarz, który coś zjadło. Ukazał się na ułamek sekundy i zniknął.
spamgupek zeżarł, przepraszam, już działa.
Marceli,
co to za absolutne hejtowanie reklamy? przeciez, zeby daleko nie szukac, ten caly blog to reklama Ciebie. nie czarujmy sie, robisz sobie dobrze przez wlasna tworczosc, tj zyskujesz (wszystko jedno jak) po wytworzeniu tego, czego np ja potrzebuje (inaczej walilbys do szuflady). gwarantuje tez, ze kiedys reklamowales sie nie mniej ambitnie przed swoja niedoszla wtedy zona, robisz to, gdy szukasz zlecen itd, itd.
komunikacja obliczona na uzyskanie efektu to reklama.
bez niej bylbys dzisiaj bardziej maszyna (lub komunista absolutnym) jak czlowiekiem. klamstwo jest zle, intencjonalne zlo jest zle – nie reklama.
dalej, jesli pochylimy sie nad tym, ze Ty, my na reklame jestesmy jakos odporni, a chcemy chronic innych, to Stary, nie badz jednoosobowym corpo, pomniejszym bostwem i daj zyc innym jak chca/potrafia. chcesz dobrze dla ludzi, to przeprowadz jednego staruszka dziennie przez ulice, a nie zakazuj.
E nie, blog to bardziej reklama innych, w założeniu przynajmniej, staram się w sumie, zeby mnie było na tyle tylko, coby uwiarygodnić – sobą – cała resztę.
Na tym zresztą polega dla mnie podstawowa różnica między polecaniem a reklamą – pierwsze nie niesie żadnego zysku, poza jakimiś abstrakcyjnymi, że o, znajdą się ludzie z którymi będę mógł przez chwilę pogadać sobie o czymś (cudzym), co nam się podoba (lub nie);
w drugim twoja opinia mnie nie obchodzi, mam cie tak zmanipulować, żebyś łyknął to, co zapodałem. Dlatego do rekomendowania animacji, filmów etc, wykorzystuję siebie, wiedząc, ze jest ryzyko, ze weźmiesz mnie za ciula, który próbuje ci wkręcać jakieś idiotyczne kreskówki czy inne bzdury, ale mając też świadomość, że tylko sobą mogę uwiarygodnić ten przekaz. Inaczej byłby tylko reklamą – wmawianiem ci przez abstrakcyjną postać, że POWINIENEŚ coś obejrzeć, bo inaczej twój siusiak będzie krótszy, dziewczyny na ciebie nie spojrzą, spadnie grad z żabami – bo musiałbym w końcu zacząć uciekać się do takich chwytów. Dla mnie istnieje bardzo wyraźna granica między POLECANIEM a REKLAMOWANIEM.
Gdzie tam, jestem jak najdalszy od zakazywania (1/3 dochodów), za to za jak najszerszym rozpowszechnieniem narzędzi do krytycznego oglądu, bo tylko wtedy da się zrobić tak, żeby reklama była lepsza. nie bardziej spersonalizowana, tylko bardziej prawdziwa i potrzebna. to przecież nie jest tak, ze narzędzi reklamowych nie da się wykorzystać do siania dobra.
no tak, tylko, ze wybierajac akurat animajcje X, a nie Y, dajesz swiadextwo o sobie (co uwiarygadnia dalsze wpisy). dwa, robisz to w jakims celu. co z tego, ze ten jest szczytny, skoro to wciaz – reklama (wg definicji podanej powyzej).
pisze tylko tyle, ze calkowicie negujac reklame negujesz swoje poczynania.
pisze, ze reklama jest naturalnym elementem naszego ekosystemu.
w koncu, chce powiedziec, ze zapisywanie sie na fb i myslenie, ze ta usluga bedzie w pelni darmowa to oderwanie od rzeczywistosci.
znow zarzut banskiego o drenaz krearywnych umyslow powinien byc inny: w calej historii ludzkosci nikt nie znalazl lepszego dla nich zajecia. sorry, ale swiat dziala tak, ze jedynym artysa, kt potrafi sie sam wyzywic jest rolnik. kazdy inny swoja prace musi sprzedac, aby zjesc obiad.
a moze to bunt, ze prymitywny przekaz (proszek do prania) jest silniejszy/efektywniejszy od wysublimowanych tresci/produktow, ktorym poswieciles zycie?
ider łej, jak dla mnie na mkk moga byc reklamy, bo nie wydaje mi sie, abym mial inny sposob odwdzieczenia sie za wkladana tu prace.
Nożweśkur nie wprowadzaj w gadkę standardów onetowych.
panie Nozyce, jesli moj rozmowca przmilczal wpis, to albo go nie przeczytal, albo zlal, albo poszedl przemyslec. kazda z tych opcji jest lepsza jak robienie za szeryfa na cudzym podworku.
inna rzecza jest to, ze np ja sam wale fakami, kiedy nie moge sprzedac wynikow swojej pracy, bo odbiorcom brakuje wiedzy, aby ja nalezycie docenic (tj moja prace). sadzac po napieciu wtwojej wypowiedz, zgaduje, ze na moim miejscu porownalbys poziom oswiaty do onetu, a ja zakasam rekawy i ludzi douczam, co wszystkim wychodzi na dobre.
nastepnym razem jakis pozytywny wzorzec prosze.
„Paris, je t’aime” też ma poniekąd miłość w tytule (choć to miłość francuska) a imho bardzo dobre jest.
Biorąc pod uwagę Twoje wcześniejsze stwierdzenie, że reklama jest strukturalnie oparta na kłamstwie, to jednak nie. Owszem, można np. promować pozytywne zachowania społeczne i wtedy mamy pozytywny, konstruktywny cel, ale realizowany za pomocą manipulacji. Może i z tego siewu wzrośnie przelotnie coś dobrego, ale reklamiarski nawóz zawsze będzie toksyczny, zawsze będzie niszczyć glebę (czyli ryć ludziom w głowie).
Pozdrowienia dla wszystkich, którzy są już tak zainfekowani, że wszystko dookoła wydaje im się reklamą. Pozdrowienia dla wszystkich, którym się wydaje, że na reklamę są uodpornieni. Szczególne pozdrowienia dla O.O., który sądzi, że bez reklamy byłbym bardziej maszyną niż człowiekiem (mrok mroków)
Bo tobie się wydaje, że personalizacja to znaczy stricte „pod ciebie”, a to bzdura. Personalizacja opiera się na korelacjach i zależnościach odnajdowanych w wielkich zbiorach danych, a byś się zdziwił, jakie zależności i korelacje potrafi zidentyfikować nowoczesne oprogramowanie do data miningu. Może okazać się, że 74% ludzi, którzy kupili w ostatnim miesiącu farby akrylowe lubi piwo, a z tego 66% przedkłada ciemne piwo niepasteryzowane nad lagera i w związku z tym warto do nich uderzyć z reklamą nowego ciemnego. Z tego tylko połowa reklam trafi faktycznie na osobę zainteresowaną, ale połowa hitów to marzenie każdego reklamodawcy. Tego typu dane są bez problemu do wyciągnięcia – przy wsparciu dobrego softu i odrobinie pomyślunku – z bezdennych baz danych hipermarketów, kto wie co można odkryć w półmiliardowej bazie użytkowników facebooka.
Może i mikrocelebryta, ale powiększać sobie niczego nie muszę, har, har, har.
skad ta potrzeba ironizowania?
ubierasz sie na randke. decydujesz sie na marynarke a czy b? juz samo to, ze masz mozliwosc wyboru swiadczy o tym, ze chcesz efektywniej zmierzac do celu. to jest reklama – tylko na mala skale. na duza – nic sie nie zmienia, sa tylko wieksze srodki na ten cel przeznaczone.
to samo robia inne zwierzeta, to element doboru naturalnego.
reklama jest troche jak powietrze, istnieje ‚bo tak’. mowimy o nim, ze jest przyjemne, szkodliwe, czyste itp. ale negowanie jego obecnosci weryfikuje wycieczka w prozni.
chyba, ze chcialbys dac wszystkim rowne szanse. wiesz, jednakowy wyglad, identyczny stroj, ta sama glowa. jak na hali montazowej, tam nikt nie musi sie reklamowac.