(tych komiksów to jednak nie będzie, prawda, bo spojrzałem se na półkę, porachowałem i z czego niby miałbym wybierać – z 15 sztuk wydanych w PL jakie w tym roku przeczytałem? Bez sensu. Najlepszy był Pinokio, cudownie zajebiste były Trzy Palce, przepięknie pojebane były ziny Otu Siunio, mnóstwa radochy dostarczył Super Pan Owoc (oraz odkrycie Nicolasa de Crecy), a komiks polski skończył się na Rewolucjach na Morzu).
Przechodzimy do filmów.
I jest źle.
Patrzę na gwiazdki w imdb i trochę mnie przeraża, że jedynym filmem jakiemu w tym roku dałem 9 są Wakacje Jasia Fasoli, oglądane po raz wshshsnasty ze względu na to, że od czasu Bustera Keatona nie było takiego slapstickowego długometrażowca, w którym wszystko byłoby tak idealnie dopracowane, przemyślane, wyliczone i zrytmizowane. Film na którym powinno się uczyć robienia filmów, tyle że nie nadaje się do rankingu, bo jest z sprzed czterech lat.
Dlatego też najlepszym filmem jaki obejrzałem w 2011 roku pozostaje:
1. Kokuhaku
aka Confessions. Scenariuszowo-obrazkowy absolut, w którym podstawową reakcją widza jest wszechogarniające „japierdolę i co jeszcze?!”, a opowiedziana historia robi poważną krzywdę w mózg zarówno treścią, jak i sposobem w jakim ją zapodano. Po pierwsze: z 60% filmu to totalnie przegięte slo-mo, wypełnione nieruchomymi kadrami, przypominającymi najbardziej kiczowate obrazki z emo-blogów prowadzonych przez 15 letnie przyszłe studentki uczelni artystycznych lub nałożnice niewydawanych poetów – coś jak to:
które powodowałyby natychmiastowego raka oczu (i mózgu), gdyby nie ten drobiazg, że są idealnie dostosowane do opowiadania o tym właśnie środowisku – zwykłej, japońskiej szkole w której dochodzi do tragedii. Właściwie jest tak, że każdy kadr z tego filmu chciałoby się wydrukować w jakości HD i zbijać potem majątek, opychając to jako pocztówki, szybko się jednak zapomina o tym pomyśle, bo fabuła wymaga czujnego śledzenia, skacząc pomiędzy kilkoma postaciami, które opowiadają tę samą historię o zbrodni i zemście, kompletnie olewając prawdę i zostawiając widzowi podejmowanie decyzji kto swój, a kto chuj. Nie ma niespodzianki, dość szybko staje się jasne, że wszyscy w tym filmie są krańcowo popierdoleni, a główny (choć pewnie zupełnie niezamierzony) wniosek jest taki, że widząc dość realistyczny obraz szkoły w Japonii człowiek zaczyna rozumieć dlaczego ta nacja wymyśliła Battle Royale. To się po prostu musi tak skończyć.
Drugi najfajniejszy film widziany w 2011 – Tabloid, o którym było obficie; trzeci to Sunset Ltd., o którym również machnąłem rozprawkę, a na pozycji
4. ląduje Super 8, czyli Spielberg i Abrams bawią się zabawkami, robiąc po pierwsze bardzo ładne widowisko z dużą ilością efektownych wybuchów i po drugie – ważniejsze – tworząc jeden z najładniejszych peanów pochwalnych na temat sztuki robienie filmów. Banda dzieciaków zajawionych na kręcenie kina grozy vs prawdziwa (choć trochę komiksowa wink-wink nudge-nudge) groza, świetnie rozpisane postacie, reprezentujące wszystkie typy miłośników kina (od tych, którzy idą tylko po to by patrzeć jak na hektarowym ekranie rozpierdala się cały budżet Etiopii wsadzony w efekty specjalne, po smętnych okularników w cfeterkach, którzy od kina potrzebują 2 godzin czarno-białych obrazków, najlepiej do góry nogami i smutnych opowieści o ludziach umierających na nudę), bardzo dobrze poprowadzony scenariusz przywracający wiarę w filmy o przygodach, no i Spielberg, który wreszcie sobie przypomniał, że kiedyś potrafił robić filmy, a nie tylko wypisywać czeki specjalistom od wybuchów i CGI.
A ostatni w zestawieniu pojawia się
5. Sucker Punch
który jest dokładnie tak głupi jak wszystkie dotychczasowe filmy Snydera, ale za to zamienił mnie na dwie godziny w zaślinione dziecko, które nie potrafiło oderwać oczu od ekranu wypełnionego samym Pięknem i Dobrem, operowo-barokowymi obrazkami śmietnika popkultury. Film przy którym wyłączenie mózgu jest niezbędne, ale za to niezmiernie opłacalne.
Lista rezerwowa, czyli dużo radochy z oglądania (aka filmy do których podszedłem bez żadnych wymagań i dostałem dużo więcej niż się spodziewałem):
Hobo with a Shotgun – za Rutgera i brak lęku przed obciachem; za to, że nie był to Crank 3.
Apollo 18 – za to, że pomimo nielogicznej fabuły i tak jest najlepszym hard SyFem, jaki w tym roku się pokazał.
The Perfect Host – za popisówkę na dwóch aktorów, której dorównali jedynie Jackson i Jones w Sunset Ltd.
Habeamus Papam – za najlepszy od dekad, hardkorowo ateistyczny i antyklerykalny przykład kina masowego.
Mammuth – za to, że 70 letni, totalnie zniszczony Depardieu dotyka się siusiakami ze swoim 60 letnim kuzynem. Ten koleś nie ma już żadnych zahamowań aktorskich i jest większy niż wieża Eiffla
Red State – za to, że jest to najlepszy film Smitha od czasów Dogmy oraz nagroda dodatkowa za najpiękniejszy Jay & Silent Bob Moment w całej jego filmografii
Attack the Block – za to, że brak budżetu im nie przeszkodził w zrobieniu zajebistego filmu o inwazji obcych
Hanna – za właściwie nie wiem, ale mi się podobał.
Mr. Nice – za genialną rolę Rhysa Ifansa
Super – za wyprucie flaków kinu superbohaterskiemu.
I jeszcze na deser trzy filmy AD 2011, w których zdaniem pana Marcelego kino sięgnęło absolutnego dna:
Midnight in Paris
Another Earth
La piel que habito
W następnym odcinku: cokolwiek bym dzisiaj nie zapowiedział, to tego właśnie nie będzie.
Ty byłeś na Drive w kinie?
tak, największy tegoroczny bład.
wiedziałem!!!
O, a ja wczoraj sobie objerzałem „Idy marcowe” i to było bardzo bardzo. A z pierwszej 5 pana Marcela, to nie widziałem tylko „Tabloida”. Ale teraz zaliczę już na pewno!
Ukaszku, co było takiego bardzo, bardzo w Idach, poza tym, że przyzwoicie napisany i dobrze zagrany? Ja miałem przez cały film raczej lol, Clooney weź se zobacz In the Loop.
No a o co innego chodzi? Żeby scenariusz się trzymał i żeby dobre miny były grane. Hoffmann był bardzo bardzo. A i mnie się tam zawsze podoba, jak takie się na ekranie organizuje sytuacje, że jeden drugiemu scyzoryk w plecy wbija z uśmiechem i w garniturze. Przyjemne kino. Ale Ty masz wdrukowane te swoje teorie i nieusuwalne anse, więc się nie dziwię, że lolałeś.
lolałem, bo ten film był jednak strasznie naiwny: wiesz, jak dobrzy ludzie wyobrażają sobie złą politykę, no i lolałem z Clooney’a, bo se napisał taką postać, że nawet w kreskówkach by nie przeszło.
Marcelku, przesadzasz. Wielbisz „The Killing” a przecież tam to dopiero pan kandydat i jego kampania, to jest lol nad lole. Chyba się jednak rozchodzi o Twoją zwierzęcą nienawiść do Żorża.
Pan się lepiej wypowie, panie Marcelku, czy to jest dobre i czy warto.
http://www.imdb.com/title/tt1640548/
ty, wymyśliłeś se tą nienawiść do żorża, naprawdę. przecież lubię gościa, choć niekoniecznie jako reżysera.
no idea, ale czuję się zachecony
Piękny set, a że prawie żadnego nie zobaczyłem tom wieśniak, ale przynajmniej będę miał co pooglądać w kolejnych dniach.
PS. Melancholię IYO skreśliłeś z listy? Jak dla mnie jeden z lepszych. Tak pięknie opowiadał o depresji i tak ładnie rozpierdolił wszystko na koniec.
nie widziałem, od 3ch lat nie mam nastrojów vonTrierowskich, więc lezy w kolejce, jak Antychryst
bo koleś przegiął pałę nie raz. ale melancholia jest zupełnie inna. może skumał, że targanie emocjami tylko dla targania nie ma większego sensu.
moim zdaniem jeden z jego (naj)lepszych.
Antychryst był wielkim zawodem. Zupełnie nic nie skumałem, bo koleś z tragedii zrobił bdsm. Zupełne pomieszanie z poplątaniem i do tego bez sensu.
Myślę, że von Trier jest aseksualny i dlatego tworzy odrealnione, surrealistyczne, mroczne filmy krążące wokół ludzkiej seksualności. Czuje się bardziej kobietą i dlatego jako ofiarę stawia kobietę, dobrą, inteligentną, bardzo wrażliwą i wtedy zrzuca na nią wszystkie nieszczęścia świata. Większość alter ego nie uszła cała – wszyscy płakali, biły dzwony i santo subito.
Teraz jego filmy są inne. Mroczne, ale wobec kulminacyjnej apokalipsy, wychodzą z twarzą.
Myślę, że poszedł na terapię.
hejże jak to, najlepszy lakoniczny film akcji ever błędem ? taki brawurowy balans na granicy dobrego smaku błędem ? daj chociaż scenie w windzie odpust
Cały błąd leży w kinie
oraz w książki przeczytaniu przed seansem. Nadal nie rozumiem jak (i po co) z zajebiście dynamicznej powieści dało się zrobić snuja.
hej, a margin call?
nic nie zachęcało do sięgnięcia (film o bankach? palą je chociaż? z trajlera nie wynika. eee, to olewamy). Warto?
imho warto bardzo, ale podobał mi się też (może nie aż tak, ale jednak) clooney
O matko, Antychryst niech Ci w tej kolejce sczeźnie, pretensjonalny gniot. Skrzyżowanie „Szamanki” z diabłem Piszczałką, naprawdę szkoda czasu. Ale warto obejrzeć sekwencję początkową, śliczna.
Kokuhaku – obejrzałem, nie do wiary.