Rock’n’rollowcy w teatrze? Tylko jeśli grają rock-operę. Pogodno i rock opera? Szaleństwo przeplata się z ciepłymi piosenkami. Piosenka autorska uzyskała kolejny wymiar.
Pogodno potrafią zaskoczyć, nawet jeśli uważani są za zespół nieobliczalny w swej synkretycznej inwazji na wszystkie gatunki muzyczne i używanie słowa. „Opherafolia” to ich zamach na Przegląd Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Terroryści w stylu alternatywnym kradną szanownym aktorom nie tylko entuzjazm i świeżość, ale także aktorskie podejście do wykonywania poezji pisanej i śpiewanej. Poezja to pijana słowem, dławiąca się nie raz wyrazami, a często wrażliwa i czuła. Tfu! Poezja? A tak! Jak nazwać bowiem tą nieustanną walkę Pogodna o nowe znaczenia słów i okiełznanie języka tak, by czasami powiedzieć można było też coś między wierszami?
Muzycznie Pogodno na „Opherafolii” znów w kwartecie. Brzmienie za to niezwykle gęste i wykorzystujące swobodnie wszelakie chwyty zespołu, znane z poprzednich produkcji. Teatralność wtrącana nienachalnie („Rym cym cym czyli lot”) przechodzi w błogi nastrój balladowania z synth-popowym finałem („Prój sky/E.T. fon houm”), by utulić słuchacza w podwodnym plumkaniu („E.T. (slajd ritern)”) i obudzić go typową big-bitową gorzką w słowa i rytmiczną zagrywką z cytatem („Wezio song”). „Opherafolia” to płyta do słuchania w całości, wtedy lepiej wchodzą wszelkie smaczki, a piosenki dyskutują ze sobą zawzięcie. Sztuki nie widziałem, więc się nie wypowiadam, ale płyty posłuchać trzeba więcej niż 10 razy, wtedy ogarnia Cię powoli zacny koncept tego słuchowiska. (Adrian Chorębała)